Pomału kończy się trudny październik, były dni, gdy spędzałam w pracy po 14 godzin. I w czasie mojej pracy, nawet jeśli pracuję w domu/ z domu nie da się dziergać.
Gdzieś pomiędzy obowiązkami udało mi się skończyć chustę zaczętą jeszcze w lipcu, zwykłą granny, ale jej moc tkwi w kolorach dundagi, wełny produkcji łotewskiej, wełny ostrej, gryzącej, pachnącej owcami, ale za to jak ufabrowanej! Te róże do mnie przemówiły. Chustę zrobiłam z 385g dundagi, czyli z ponad dwóch kilometrów nici. Jak na tę ilość materiału nie jest zbyt duża.
26 października 2020
Chusta z dundagi
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Przejścia kolorów rzeczywiście ładne. Nie wyobrażam sobie jednak ostrej, gryzącej materii w okolicach mojej szyi. Ty dajesz radę?
OdpowiedzUsuńMoher i alpaka bardzo mnie gryzą, ale tu jakoś daje radę. Mam koc z estonki, przyzwyczaiłam się. Ale jako swetra na gołą skórę grzbietu nie dałabym rady takiego wyrobu nosić :-)
UsuńPiękne te róże! Sądząc po uśmiechu chusta jest bardzo przyjazna. A podgryzanie wełny zimą daje dodatkowy efekt grzania i ja nawet to lubię, byle nie na gołą szyję. Pozdrawiam:-)
OdpowiedzUsuńZdjęcia zupełnie nie oddają nasycenia barw. Pewnie zimę przesiedzę w domu, ale na grzbiet zawsze warto coś zarzucić :-) Pozdrawiam!!!
UsuńLubię takie gryzące wełny choć kolory zbyt cukierkowe dla mnie. Pięknie się prezentuje. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńPolecam zatem wełny łotewskie, kolorów są dziesiątki, można wybrać coś dla siebie. Pozdrawiam :-)
Usuń